– z Michałem Kaźmierczakiem rozmawia Joanna Żygowska
Skąd pomysł, by to ryjówki były bohaterkami tekstu?
Jesienią,
w przedszkolu leśnym, w którym pracuję, rozmawialiśmy z dzieciakami o
tym, jak zwierzęta przygotowują się do zimy. Wtedy trafiłem na zjawisko
Dehnela, które do dzisiaj jest dla mnie niesamowite. Aż przechodzą mnie
ciarki, gdy o tym myślę. Niektóre ryjówki zmniejszają się na zimę.
Zmniejsza się wtedy cały ich organizm: organy wewnętrzne, kręgosłup.
Jedynie wielkość mózgu pozostaje bez zmian. Pomyślałem, że to może być
dobry punkt wyjścia do napisania sztuki. To było wręcz olśnienie. Od
razu wiedziałem, jak to się zacznie i jak skończy. Potem oczywiście
bardzo długo pracowałem nad tekstem. Ale miałem już główną oś.
Opowiedz zatem o historii powstania sztuki.
Pierwszą
wersję czytałem na spotkaniu Pracowni Dramatu w Olsztyńskim Teatrze
Lalek. Moja przyjaciółka, Kasia Matwiejczuk, powiedziała, że tekst jest
wręcz sadystyczny, za ciężki. Sam też myślę, że pierwsza wersja to było
jedno wielkie cierpienie Pana Ryjówki.
Dlaczego?
Nie
udało mi się od razu powiedzieć tego, co chciałem, nad czym później
przez kilka miesięcy pracowałem. Dotyczy to głównie detali, które
sprawiły, że w ostatecznej wersji Pan Ryjówka jest postacią dynamiczną,
że nie tkwi cały czas w cierpieniu, ale je po swojemu przeżywa. Docelowo
chciałem pokazać, że on wie, co się stało z Panią Ryjówką. Te wszystkie
niejasne, trochę dziwne sytuacje, to sposób na poradzenie sobie z
utratą bliskiej osoby. W tej historii od pierwszej do ostatniej wersji
był smutek. Starałem się tylko wyrównać jego szalę.
Ile było wersji sztuki?
Trzy. Przy ostatniej poczułem, że chyba właśnie to chciałem powiedzieć. I postanowiłem wysłać tekst na Konkurs.
Od
pierwszej lektury tekstu mam wrażenie, że jako czytelniczka przeżywam z
Panem Ryjówką właśnie ten emocjonalny proces, nie tylko smutek.
O
to mi chodziło. W pierwotnej wersji scena w kawiarni wyglądała zupełnie
inaczej. Pan Ryjówka nie wrócił i nie przeprosił Łasicy za swoje
zachowanie, nie przyjmował do siebie wiadomości o tym, co stało się z
jego żoną. A ta scena w ostatniej wersji to już bardzo wyraźny znak, że
on tak naprawdę wie, co się wydarzyło.
Jak myślisz, kto z Twoich bohaterów najlepiej rozumie Pana Ryjówkę?
Ale to trudne pytanie. Nie odświeżyłem sobie tekstu, ostatnio czytałem go kilka miesięcy temu (śmiech). Nie wiem, czy o tym myślałem. Ale chyba taką postacią jest Wiewiórka.
Pointą
tej sztuki była dla mnie myśl, że jedyne, co można zrobić w sytuacji,
gdy bliska osoba przeżywa coś tak trudnego, najtrudniejszego, to po
prostu być blisko.
Dokładnie
tak. Dałem tę sztukę do przeczytania koleżance, która doświadczyła
utraty bliskiej osoby. Powiedziała, że dla niej właśnie to bycie blisko,
które tak często powtarza się w sztuce, było najlepszym sposobem
okazania wsparcia. Bo dawało przestrzeń na przeżywanie straty tak, jak
konkretna osoba tego potrzebuje.
Trudno
jest być w sytuacji kogoś, kto wspiera bliską osobę w żałobie chyba
przede wszystkim dlatego, że nie wiemy, co robić. Cieszę się, że
powstała sztuka, która mówi o śmierci w tekście dla dzieci z tej
perspektywy. Ale „Kto przystanął ostatni” też było o odchodzeniu.
Te
tematy są chyba ze mną cały czas. Nie zastanawiałem się w ogóle, co
zrobić, żeby napisać sztukę na taki trudny temat. To jest po prostu we
mnie. Cały czas z tyłu głowy mam tematy związane z przemijaniem i
śmiercią.
Masz bardzo wyrazisty pomysł na teksty dramatyczne dla dzieci. Znając poprzednią sztukę, nietrudno było się domyślić, że „Pani za Malutka” jest Twoja. Czy to celowy zabieg?
Nie
wiem. Zupełnie nie mam pojęcia. Przy „Kto przystanął…” opowiadałem, że
moją inspiracją była twórczość Toona Tellegena. Być może tutaj też wokół
tego krążę. Sposób pisania to chyba w jakimś stopniu wypadkowa moich
inspiracji literackich, lektur. Za trudne pytanie. Tak mi po prostu
wychodzi.
Mnie to zainteresowało, bo już przy drugiej sztuce dla dzieci wyróżniasz się własnym stylem.
Wasz sposób odbioru tego tekstu to była dla mnie wielka niewiadoma. Bardzo mnie zaskoczył werdykt. Był też ogromną radością!
Skąd Twoje zainteresowanie zwierzętami jako bohaterami?
To
pytanie też jest dla mnie trudne. Nie szukałem pomysłu na sztukę wśród
zwierząt. Jak wspomniałem, wszystko zaczęło się od ryjówek. A ryjówki
mieszkają w lesie. Zatem ich sąsiadami musiały być zwierzęta leśne. Ale
powiem Ci, że ostatnio szukałem tych ciekawostek, bo pomyślałem, że może
to dobry trop do szukania inspiracji – takie niesamowite fakty o
zwierzętach. Jeden mnie szczególnie zainspirował, ale jeszcze nie wiem,
co z nim zrobię.
W
tej sztuce pojawia się sporo sytuacji, które mogą wywołać uśmiech,
niekoniecznie śmiech. Zabawna jest na przykład postać Łasicy.
Gdy
początkowo myślałem o tym tekście, planowałem więcej wątków
komediowych. Choćby udawanie, że ktoś jest niewidzialny. Ale gdy
zacząłem pisać, historia poszła w innym kierunku. I dobrze. Cieszę się,
że mimo wszystko zostało trochę humoru.
Chciałabym
Cię jeszcze zapytać o język. Twoi bohaterowie czasami przemawiają w
sposób nieco oficjalny, trochę uroczysty. Jednak nagromadzenie słów
„pan”, „panie”, szczególnie w jednym zdaniu, bywa też zabawne.
Gdy
wymyśliłem tę historię, to od razu pomyślałem, że to będzie Pan Ryjówka
i Pani Ryjówka. I to właśnie względem nich inni bohaterowie zwracają
się per pan/pani. Dlaczego? Po prostu tak ich zobaczyłem. Podczas rozmów
o moim tekście w ramach Pracowni Andrzej Bartnikowski (inicjator
Pracowni – przyp. red.) powiedział, że to dodaje tekstowi elegancji. O
Panu Ryjówce myślę jako o takim statecznym, eleganckim staruszku.
To połączenie elegancji, niepewności i humoru dało bardzo ciekawą jakość.
Po
prostu – tak mi przyszło. Ale pracowałem nad tym bardzo długo.
Dotychczas tak dużo czasu spędziłem chyba tylko nad „Białym tangiem”,
moim olsztyńskim debiutem. Z „Kto przystanął ostatni” było zupełnie
inaczej. Napisałem i od razu wysłałem tę pierwszą wersję. Teraz mi tak
bardzo zależało na tekście, na tej historii, więc dopracowywałem go w
szczegółach.
Widać tę pracę. Co planujesz napisać w najbliższym czasie?
Na
razie nic. Podczas mojej kwarantanny i całej pandemii bardzo dużo
pisałem, teraz chwilę od tego odpocznę. Poza tym jest lato. A gdy jest
lato, jestem w ciągłym ruchu. Po powrocie z pracy idę na rower, na taśmy
(akrobatyczne – przyp. red.), nad morze. Ciągle coś się dzieje.
Zabieram się za pisanie dopiero, gdy przychodzi jesień. Od kilku lat
funkcjonuję w takim trybie. Póki co mam spokojną głowę, pewnie już się w
niej dzieją jakieś procesy myślowe, ale uwidocznią się dopiero na
jesieni.
Co Cię inspiruje do pisania?
Wszystko!
Dzieci mnie inspirują! Bardzo dużo z nimi przebywam, bo pracuję w
przedszkolu, słucham je, czasami uda mi się podsłuchać jakieś
niesamowite rozmowy. Ich wyobraźnia jeszcze nie jest zaszufladkowana. To
mnie zachwyca. Cieszę się, że mam z nimi tyle kontaktu. Co jeszcze?
Chyba to, co czytam, a czytam bardzo dużo. Inspirują mnie też po prostu
własne doświadczenia.
Jakie są Twoje ostatnie lektury?
Niedawno
byłem na obozie z dziećmi i czytałem po raz drugi „Osiołkiem” Stasiuka.
A dzisiaj (20 lipca 2020 – przyp. red.) siadam do nowej Patti Smith.
Uwielbiam tę autorkę. Podczas pandemii odświeżyłem sobie Kapuścińskiego.
Przeczytałem też pierwszy raz „Ptaśka”. To książka o wolności. Jest tam
piękna scena, kiedy chłopak pływa i nie chce wyjść z wody. Uważa, że
pływanie jest jak latanie, o którym marzy. Niesamowite doświadczenie – w
kwarantannowym zamknięciu czytałem książkę pełną marzeń o wolności.
Michał,
to już nasza kolejna rozmowa o Twoim pisaniu. Po tej dzisiejszej myślę,
że Twoje pisanie jest bardzo intuicyjne. Zgaduję też, że jesteś typem
autora, który chętniej pisze niż o swojej twórczości rozmawia.
No
tak, chyba tak właśnie jest. Jak to powiedziałaś, to dopiero zdałem
sobie z tego sprawę. Gdy zadajesz mi konkretne pytania, są one dla mnie
dość trudne. Co mogę powiedzieć? Po prostu tak wyszło. Tak to napisałem.
Rozmowa odbyła się 20 lipca 2020
Michał Kaźmierczak
– absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie
Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Wychowawca w przedszkolu leśnym w
Gdańsku – Leśna Baza Wilczek. Jest członkiem Pracowni Dramatu przy
Olsztyńskim Teatrze Lalek oraz współtwórcą Olsztyńskiego Festiwalu
Teatrów Ulicznych. Zajmuje się nowym cyrkiem, m.in. żongluje, trenuje
slackline, chodzi na szczudłach, klownuje, a także jest instruktorem
grup dziecięcych i młodzieżowych.