Hej, to ja i mój język
„W moich wcześniejszych pracach teatralnych nie miałam okazji w taki sposób bawić się językiem, bo teatr repertuarowy ma swoje ograniczenia – trzeba realizować wizje zgodne z oczekiwaniami widowni, reżysera czy dyrektora teatru. Natomiast w tym projekcie miałam pełną swobodę i mogłam robić to, co chciałam”
– z Joanną Kowalską, autorką sztuki „Dziewczyna i morze”, rozmawia Katarzyna Niedurny.
Udział w Programie pisarskim zorganizowanym przez Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu to nie jest twoje pierwsze spotkanie z teatrem dla młodszej widowni, prawda?
Moje pierwsze poważne zetknięcie z teatrem dla dzieci i młodzieży miało miejsce, gdy zaczęłam studiować aktorstwo na Wydziale Lalkarskim Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu. Dużą część programu tych studiów stanowiło przygotowanie aktorów i twórców do pracy w teatrze dla dzieci. To był czas, kiedy zaczęłam wchodzić w ten świat. Później rozpoczęłam współpracę z moją przyjaciółką ze szkoły teatralnej, Nataszą Sołtanowicz. Debiutowałyśmy spektaklem na podstawie książki „Pasztety, do boju!” Clémentine Beauvais w Teatrze Nowym w Słupsku – to była moja pierwsza praca związana z adaptacją tekstu. Z Nataszą stworzyłyśmy też autorski, muzyczny spektakl dla młodzieży pod tytułem „Miejskie ziółka” w Teatrze Kochanowskiego w Opolu. Obecnie współpracuję także jako dramaturżka z Piotrem Ratajczakiem, dla którego teatr młodzieżowy jest również ważny. Miałam okazję pracować z nim przy spektaklu „Nienauczalni” w Teatrze Pleciuga – to była moja kolejna adaptacja. Pracowaliśmy też przy spektaklach dla dorosłych. Na scenę przeniosłam takie klasyki literatury polskiej jak „Lalka”, „Ziemia obiecana”, „Granica” oraz „Zły”. Z kolei jako aktorka gram zarówno w teatrach dramatycznych, jak i lalkowych. Aktualnie pracuję z Agą Błaszczak w Teatrze Maska w Rzeszowie nad retellingiem historii Pinokia. W naszej wersji Pinokio jest robotem, a my zgłębiamy temat nadchodzącej rewolucji AI…
Obecnie jednak najbardziej chciałabym się skupić się na pisaniu autorskich tekstów. Zawsze fascynowała mnie młodsza widownia, szczególnie młodzież.
Dlaczego ta grupa odbiorców szczególnie cię interesuje?
Myślę, że moje zainteresowanie tą widownią wynika z mojej własnej historii. Czas gimnazjum to był dla mnie trudny okres pod względem poszukiwania swojej tożsamości i tego, co chcę robić w życiu. Teatr był dla mnie wówczas częścią edukacji, którą postrzegałam jako nudną, nieinteresującą i przestarzałą, spotykałam się z propozycjami teatralnymi, które w ogóle mnie nie przyciągały. Dopiero w liceum odkryłam teatr na nowo, zobaczyłam spektakle skierowane do starszej widowni w Teatrze im. C.K. Norwida w Jeleniej Górze, a także poznałam teatr formy. W Jeleniej Górze, z której pochodzę, odbywa się Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych, a także Festiwal Pestka, w którym brałam udział. To wtedy odkryłam, że teatr może być czymś pięknym i inspirującym.
Mogę nawet powiedzieć, że teatr zmienił bieg mojego życia. Byłam bardzo nieśmiałą osobą – wręcz chorobliwie – ale gdy zaczęłam uczęszczać na zajęcia teatralne i poczułam, co to znaczy stanąć na scenie, moja osobowość zaczęła się zmieniać. Otworzyłam się na ludzi. Teraz, patrząc na to, z jakimi problemami borykają się dzieci i młodzież, również w sferze psychicznej, uważam, że teatr – który jest tak bardzo „offline”, analogowy, i który pozwala na spotkanie z samym sobą i drugim człowiekiem, ale też z emocjami – może być bardzo pomocny w kształtowaniu ich tożsamości.
A jak to było z twoją koncepcją dramatu, którą zgłosiłaś do Programu pisarskiego? Czy pomysł na tekst pojawił się w tobie dopiero w związku z naborem, czy myślałaś o nim już wcześniej?
Ten temat był ze mną bardzo długo. Laura Dekker opłynęła samotnie świat w wieku szesnastu lat – przeczytałam o tym, kiedy jeszcze studiowałam w AST. Wtedy jednak jeszcze nie pisałam. Nie miałam na to czasu, bo w szkole teatralnej każdą chwilę pochłania nauka. Pamiętam, że w wakacje siedziałam przed komputerem i myślałam: „Kurczę, chcę napisać coś o tej dziewczynie, ale nie mam ani środków, ani doświadczenia, ani samozaparcia, żeby coś z tym zrobić”. I od tego czasu ten temat cały czas tkwił gdzieś z tyłu mojej głowy. Czasem powracał, ale nigdy nie było przestrzeni, by go zrealizować. Kiedy usłyszałam o Programie pisarskim, temat Laury znów wypłynął na pierwszy plan. Bardzo się cieszę, że wreszcie mogłam go ożywić.
Co w tej historii najbardziej cię zainteresowało i sprawiło, że tak długo z tobą rezonowała?
Na pewno historia tej dziewczyny jest wyjątkowa, szczególnie biorąc pod uwagę jej wiek. Laura miała zaledwie czternaście lat, kiedy podjęła decyzję, że chce opłynąć świat. To, że tak młoda osoba była zafascynowana morzem i żeglarstwem, już samo w sobie jest niezwykłe. Fascynuje mnie też, że Laura zawsze wiedziała, czego chce, i dążyła do tego za wszelką cenę. Czasem mam wrażenie, że ja sama łatwo się poddaję. Jej historia stała się dla mnie wzorem – – do takiej postawy chciałabym aspirować.
Dodatkowo morze zawsze miało dla mnie szczególne znaczenie – jest dla mnie czymś więcej niż tylko żywiołem. Postrzegam je jako metaforę życia, jako coś mistycznego, co mnie przyciąga. Wizja samotnej dziewczyny na morzu wydaje się bardzo poetycka. Ten obraz wrył mi się w pamięć jako coś, co daje doskonały punkt wyjścia do opowiedzenia historii, która sięga głębiej.
W twoim tekście obok tematu wyjściowego – samotnego rejsu Laury – pojawia się wiele innych tematów. Jednym z nich jest obraz dziewczyny, która wie, czego chce, i dąży do celu, mimo że świat ocenia ją różnie.
To bardzo ważna kwestia, która stanowi centrum tego tekstu. Przenosi się to również na jego formę. Moja bohaterka tworzy swój świat za pomocą słów i tego, jak chce opowiadać własną historię. Być może jej opowiadanie jest trochę koślawe, ale wydarza się na jej warunkach. Chciałam, aby ta dziewczyńskość była ukazana właśnie poprzez język.
Język w tym tekście jest bardzo istotny i napędza akcję dramatu.
W moich wcześniejszych pracach teatralnych nie miałam okazji w taki sposób bawić się językiem, bo teatr repertuarowy ma swoje ograniczenia – trzeba realizować wizje zgodne z oczekiwaniami widowni, reżysera czy dyrektora teatru. Natomiast w tym projekcie miałam pełną swobodę i mogłam robić to, co chciałam. Przypomniałam sobie swój język, którego używałam wcześniej, zanim poszłam w aktorstwo. Pomógł mi w tym wspierający mnie w procesie pisania Piotr Morawski. On utwierdził mnie, że ten język jest dobry dla historii, mimo że obawiałam się, że może być zbyt niekonwencjonalny. Dzięki temu pisząc, miałam dużo zabawy i wróciłam do swojej młodzieńczości i świeżości.
Dlaczego zdecydowałaś się na udział w Programie pisarskim?
Zdecydowałam się na to, ponieważ Program oferował wsparcie. Pisanie przed komputerem jest dla mnie trudnym i samotnym procesem. Pochodzę ze świata teatru – kocham pracować z aktorami i reżyserem, przepisywać sceny na bieżąco, rozmawiać z innymi twórcami. Ludzie mnie napędzają. Dlatego samotne pisanie nie jest tym, co w pełni mi odpowiada. Gdybym pisała sama, ten tekst na pewno wyglądałby inaczej.
Wiele dało mi również spotkanie z młodzieżą. Okazało się, że jest ona zupełnie inna, niż sobie wyobrażałam. To, co mieli do powiedzenia, utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie mogę próbować dopasować się do ich gustów – to by było fałszywe, a oni wyczuwają fałsz. Zrozumiałam, że muszę pisać po swojemu i pokazać im mój świat. Jeśli to ich zainteresuje, to świetnie. Przykładem takiego ciągnięcia w swoją stronę są w tym tekście liczne nawiązania literackie, na przykład do „Odysei” Homera. Młodsza widownia może nie znać tych klasycznych tekstów, ale spotkanie z nimi w moim dramacie może być dla nich czymś nowym. Nawet jeśli tego nie wychwycą teraz, to może nauczyciel porozmawia z nimi o tym później. Nie muszą jednak znać wszystkich odniesień, bo sama struktura tekstu i zabawa słowem może być dla nich interesująca.
Czy mogłabyś trochę więcej opowiedzieć o tym spotkaniu z młodzieżą?
To były lekcje warsztatowe prowadzone wspólnie z Piotrem Morawskim oraz osobami z Centrum Sztuki Dziecka, czyli edukatorkami Magdaleną Przybylską i Aleksandrą Rajską. To wspólnie z nimi przygotowaliśmy różne zadania dla młodzieży. Było to na przykład wymyślenie, co Laura mogłaby zabrać do plecaka na koniec świata, albo napisanie listu, który w butelce mogłaby „wysłać” ze statku. Rozmawialiśmy też z młodzieżą na temat kwestii, które były dla mnie ważne podczas pisania tekstu – na przykład o tym, jak odbierają postać Laury. Zauważyłam, że dziewczynki były bardziej zainteresowane tym tematem, a chłopcy pozostawali nieco zdystansowani. W pewnym momencie próbowałam bardziej ich zaangażować, ale zrozumiałam, że nie zawsze jest to możliwe. Właśnie wtedy postanowiłam, że nie będę pisać tej historii w klasyczny sposób – to nie miałoby sensu. Inspiracją dla struktury tej opowieści był esej Ursuli K. Le Guin, w którym opisywała ona koszyczki, do których prehistoryczne kobiety zbierają jagody, rośliny, rzeczy z lasu czy drogi – wszystko się w nich splata i miesza, nie ma początku ani końca, a historia zatacza kręgi.
Zaczęłam myśleć też o języku, o poezji, która przenika do świata trzynastolatków. Zauważyłam, że słuchają oni hip-hopu. Ja sama nigdy nie będę raperką, ale mam słabość do koślawego, czasem wręcz żenującego rapu. Kiedy byłam w gimnazjum, słuchałam sporo polskiego rapu, do czego teraz niechętnie się przyznaję, ale było w tym coś zabawnego. To przypomina mi młode osoby dopiero uczące się, jak mówić, jak opowiadać. Laura, moja bohaterka, również posługuje się takim koślawym rapem – czasem rymuje, czasem nie, ale mówi swoim własnym głosem i jest z tego dumna.
Zrezygnowałaś z linearnego opowiadania tej historii. Bohaterkę spotykamy na morzu w środku burzy, a opowieści o początku tego rejsu poznajemy trochę w kontekście, a trochę musimy się ich domyślać.
Ta burza to nie tylko zjawisko pogodowe, ale też burza hormonów, przemian, problemów, z którymi Laura się mierzy. Bawię się w tekście morskimi metaforami: stagnacja, brak wiatru, burze, fale. Próbuję przenieść te obrazy na inne płaszczyzny. Fale to oczywiście fale morskie, ale też fale radiowe czy fale bólu, które nachodzą Laurę, gdy na morzu dostaje pierwszej miesiączki. Starałam się maksymalnie wykorzystać te znaczenia, by nadać tekstowi głębię.
Mówiłaś wcześniej, że w tym tekście jest wiele odniesień do innych dzieł literackich. W jaki sposób wpływały one na tę pracę i ją rozwijały?
Bardzo dużo czytam i to mnie inspiruje. Trudno pisać w próżni. Dla mnie ogromne znaczenie mają mity i historie, które są z nami od wieków i wciąż na nas oddziałują. Dlatego w pewnych momentach świadomie sięgam po takie motywy – jak choćby Odys, mała syrenka, kapitan Nemo. Zastanawiam się, kim są dla mnie teraz te postaci i jak wpisać je we współczesny kontekst.
Również ważni byli dla mnie twórcy, którzy w jakiś sposób zajmowali się tematem morza: Joseph Conrad, Jules Verne czy Homer. „Odyseja” Homera jest dla mnie szczególnie istotna, bo to tekst, który pierwotnie miał być recytowany, często ze śpiewem. To nie była literatura do samotnego czytania, tylko do żywego, publicznego odbioru. I to bardzo ze mną rezonuje.
Mój tekst, choć pisany prozą, ma w sobie rytm i muzyczność, a więc blisko mu do tego antycznego podejścia. Kiedy myślę o nim, to widzę go teatralnie – nie tylko jako słowa, ale jako coś, co może wyrażać się ruchem, dźwiękiem, przestrzenią. To nie jest typowy dramat, gdzie dialog jest suchy i statyczny.
Rytm pomaga aktorowi, pozwala mu wczuć się w tekst, zapamiętać go, a także sprawia, że słowa stają się pewnego rodzaju tańcem, wchodzą w ciało. Dla mnie tekst powinien być czymś żywym, czymś, co jest nie tylko mówione, ale też odczuwane fizycznie. Dlatego konstruując sztukę, myślałam o muzyce, o tym, jak rytm może wpłynąć na sposób, w jaki odbieramy i wyrażamy emocje. Jednocześnie, choć struktura jest sztywna, bo każde zdanie ma swoje miejsce, w tej sztywności można znaleźć przestrzeń do zabawy i interpretacji.
Czy w czasie pisania czytałaś tekst na głos lub wybijałaś rytm?
W pewnym momencie zaczęłam czytać tekst na głos i to było zabawne doświadczenie. Momentami śmiałam się z tego, co napisałam. Czasami wychodziły mi jakieś naprawdę głupie rzeczy, ale uznałam, że to wcale nie jest złe. Może właśnie o to chodzi – żeby w tym tekście była jakaś zabawa, coś, co wytrąca młodego widza z jego strefy komfortu.
Zamiast przyjść do teatru w garniturze i spodziewać się czegoś poważnego, jak na przykład „Balladyny”, tutaj nagle odbiorca spotyka się z językiem, którego wcześniej nie słyszał na scenie albo słyszał go bardzo rzadko. Może to zaskoczyć, może rozśmieszyć, ale przede wszystkim ma sprawić, że poczuje coś innego, coś świeżego.
Program pisarski zakłada także współpracę z tutorem, czyli osobą prowadzącą proces twórczy. Czy mogłabyś opowiedzieć, jak ta współpraca wyglądała u was, w twoim duecie z Piotrem Morawskim?
Na początku po prostu dużo rozmawialiśmy. Wymienialiśmy się spostrzeżeniami, Piotr podsuwał mi literackie odwołania, książki, a także bardziej naukowe materiały – w końcu pracuje na uczelni, więc miał ten kontekst kulturoznawczy. To było bardzo pomocne, bo dzięki temu stworzyliśmy swoistą „mapę” myśli i odniesień, która stała się podglebiem do dalszej pracy nad historią.
Te rozmowy były dla mnie inspirujące – często, kiedy byłam sama, wydawało mi się, że nie mam żadnych pomysłów. Ale kiedy spotykałam się z Piotrem, sama ta sytuacja dialogu wyzwalała we mnie nowe idee. Piotr był jak lustro, ktoś, z kim mogłam skonfrontować się w rozmowie, a to z kolei porządkowało moje myśli i prowadziło do pojawienia się nowych pomysłów. Dzięki tej współpracy z pewnością powstały rzeczy, których w innych okolicznościach bym nie napisała.
Najtrudniejszy moment nadszedł, gdy musiałam napisać pierwsze pięć stron. Byłam bardzo zestresowana, bo napisałam je w stylu rymowanym i bałam się, że Piotr powie, że to nie to i że powinnam wrócić do bardziej tradycyjnego sposobu opowiadania. Ku mojemu zaskoczeniu bardzo mu się to spodobało, co było dla mnie ogromnym wsparciem. Ten styl był dla mnie bardzo intymny, osobisty, bo nigdy wcześniej nikomu go nie pokazywałam, a on powiedział: „Idź w tę stronę”.
Myślę, że gdyby mi tego nie powiedział, prawdopodobnie nie odważyłabym się pójść w tym kierunku. Piotr nie narzucał mi swojego myślenia czy pomysłów na to, jak tekst powinien wyglądać. Zamiast tego pomagał mi wydobyć to, co już we mnie było, dając mi jednocześnie odwagę. Miałam na początku wiele blokad – nie twórczych, ale takich, które wynikały z obawy, co ludzie powiedzą. Bałam się, że to pisanie będzie uznane za głupie czy dziecinne. A Piotr mówił: „Nie, to jest twoje pisanie, to jest dobre, to jest autentyczne”.
To było dla mnie najważniejsze – jego wsparcie, jego zachęta, żeby pisać to, co jest zgodne z moim stylem, i że utwierdzanie mnie, że to, co robię, ma sens.
To nie były twoje jedyne konsultacje, prawda?
Tak, miałam konsultację z reżyserem Robertem Jaroszem. To było na początku pracy, więc skupialiśmy się głównie na motywach i koncepcji całej historii. Nie pracowaliśmy jeszcze nad tekstem, tylko nad ogólnym pomysłem i strukturą. Później sama poprosiłam o konsultację z Małgorzatą Sikorską-Miszczuk, ponieważ podziwiam jej twórczość i sposób, w jaki buduje swoje historie. Dzięki temu mogłam spojrzeć na mój pomysł z innej perspektywy. Miałam również spotkanie z redaktorką pracującą na moim tekście. To było dla mnie niezwykle ciekawe, bo pokazała mi ona rzeczy, których sama nie zauważyłam – jak dobór słów czy metafory, które były niejasne. Dzięki temu mogłam poprawić swoją pracę.
W tym Programie tworzenie było w jakimś stopniu działaniem grupowym, ale przyszedł też czas, w którym musiałaś usiąść sam na sam z tekstem i zacząć pisać. Jak wygląda u ciebie ten proces?
Szczerze mówiąc, mój proces pisania to istna jazda bez trzymanki. Bardzo chciałabym być jak Stephen King, który wstaje o piątej rano, pisze do szesnastej i jest uporządkowany, ale u mnie to zupełnie tak nie działa. Często chodzę z jakąś sceną w głowie przez cały dzień, nic nie piszę, ale jak tylko kładę się spać, mój mózg zaczyna intensywnie pracować. W efekcie o drugiej w nocy wstaję, bo muszę coś zapisać – inaczej nie zasnę. Zdarza się, że słowa po prostu napierają i muszę je wyciągnąć, nawet jeśli to oznacza pisanie w łóżku z telefonem w ręku. Z drugiej strony gdybym próbowała wstać o siódmej rano i usiąść z kawą i laptopem, pewnie by coś z tego wyszło, ale nie potrafię tak pracować. Zwykle napiszę kilka stron, potem zaczynam krążyć po domu, robić jakieś dziwne rzeczy jak sprzątanie zmywarki czy porządki – wszystko po to, żeby później znowu usiąść i napisać kolejne strony.
Mój proces jest więc bardzo chaotyczny, pełen przemyśleń i inspiracji, które muszą dojrzeć w mojej głowie, zanim przystąpię do pisania. Samo pisanie jest stosunkowo krótkie, ale ten cały czas myślenia, siedzenia z pomysłem, oglądania filmów czy czytania książek to tak naprawdę kluczowa część pracy. To tak, jakby wszystko musiało zostać wysiedziane, aż w końcu się wykluje – a potem, nagle, pojawia się gotowy tekst.
A czy zaczynasz od pisania ogólnego planu tekstu, czy improwizujesz?
Raczej mam ogólny plan. W tym wypadku wiedziałam, jak ta historia ma wyglądać i jakie są tematy. Miałam też spis scen z ich tytułami, choć one zmieniały swoje miejsce w tekście. Miałam od początku jakiś kierunek, co ułatwiało pracę.
Jak to jest z poprawkami? Dużo ich nanosisz albo przerabiasz tekst po jego napisaniu?
Raczej tworzę gotowe sceny, bo długo nad nimi myślę, zanim je zapiszę. Dobór słów też jest już przemyślany. Owszem, zdarzają się drobne zmiany, ale nie robię dużych przeróbek.
A czy wyobrażasz sobie swoje teksty jako spektakle, wymyślasz możliwości ich wystawienia?
Oczywiście, od razu widzę to na scenie! Mam już setki pomysłów na to, jak mogłabym zrealizować spektakl. Ale jednocześnie nie chcę ich narzucać innym twórcom, bo uważam, że ten tekst jest pojemny i otwarty na różne interpretacje. Przestrzeń może być czymkolwiek – od sceny teatralnej po hałdę piasku czy magazyn. Kostiumy? Nie muszą być ustalone. Postać mewy – czy to lalka, aktor, głos? Fale? Mogą być czymś zupełnie innym w każdej interpretacji. Jest tu milion możliwości. Dlatego jestem bardzo ciekawa, jak reżyser podejdzie do tych postaci i całej inscenizacji. Chciałabym, żeby ten tekst został wystawiony na scenie, bo wierzę, że dopiero wtedy on ożyje. Może nawet sama spróbuję go wyreżyserować – to też moje marzenie, żeby zetknąć się ze sceną od strony reżyserskiej.
Dodatkowo myślę o tym tekście bardzo muzycznie. Mam wykształcenie w tym kierunku – chodziłam do szkoły muzycznej, piszę teksty piosenek do spektakli. Muzyka jest kluczowa w moim pisaniu, a ten tekst też ma w sobie dużo rytmu, co otwiera ogromne pole do reżyserskich interpretacji.
Taką sceną, która może być dużym wyzwaniem dla reżysera, jest moment zanurzenia Laury. Kiedy wchodzi ona do wody, świat bardzo się zmienia: pojawiają się wątki magiczne, a sama postać przechodzi coś w rodzaju inicjacji.
Scena zanurzenia Laury to wyzwanie, ale też okazja do zabawy z wyobraźnią i symboliką. Uwielbiam ten fragment, bo ma w sobie coś magicznego, niemal inicjacyjnego – zmienia bohaterkę i wpływa na cały świat przedstawiony. Zdarza się, że kiedy pracuję z reżyserami, to mówią: „Dramaturżka wymyśliła – jak to zrobić?”, komentując pozornie absurdalne sytuacje, jak na przykład trzy konie na scenie. A ja pochodzę z teatru lalek, z teatru formy, gdzie za pomocą kubeczka można stworzyć całe morze, gdzie metafory i wyobraźnia grają główną rolę.
Dla mnie scena, w której bohaterka zanurza się w morzu, to idealna przestrzeń dla wyobraźni. Ruchy, fale, głębia – to wszystko można zrealizować w sposób niekonwencjonalny. Przypomina mi to ćwiczenia ze studiów aktorskich, gdzie pracowaliśmy nad absurdalnymi zadaniami, jak „pod wodą” czy „w lesie”, które realizowaliśmy za pomocą najprostszych przedmiotów, jak zapałki czy kredki. Może dlatego myślę, że ten tekst świetnie pasuje do teatru formy, gdzie można zrealizować te magiczne, abstrakcyjne sceny poprzez metaforyczne środki wyrazu. Wyobraźnia jest kluczem i daje nieskończone możliwości.
A czy teraz, kiedy minęło już trochę czasu od momentu, kiedy oddałaś tekst, jest coś, z czego jesteś szczególnie dumna? Co teraz, patrząc na proces twórczy, wywołuje u Ciebie uśmiech? Wspominałaś o odnalezieniu i powrocie do swojego języka – czy to właśnie to?
Tak, zdecydowanie ten język jest dla mnie niezwykle ważny. Chcę go rozwijać, pisać w swoim stylu, mieć własny głos. Myślę, że to był pierwszy krok, by zaprezentować go światu – powiedzieć: „Hej, to ja, Joanna Kowalska, to jest moja wrażliwość, tak właśnie piszę”. Jestem dumna, że się na to odważyłam. Jestem też dumna z samego faktu, że udało mi się to zrobić. Czasami, gdy człowiek pracuje sam, bez wsparcia, łatwo się poddać i zrezygnować. Gdyby nie wsparcie Centrum Sztuki Dziecka i całego programu, ten tekst mógłby utknąć w pliku „pomysłów do zrobienia”.
Jestem też dumna, że napisałam tekst dla młodych ludzi. Uważam, że takich sztuk brakuje. Cieszę się, że stałam się autorką, która chce pisać właśnie dla nich.
Wywiad przeprowadzono w sierpniu 2024 roku.
Joanna Kowalska – dramaturżka, autorka adaptacji teatralnych i tekstów piosenek, aktorka. Absolwentka AST im. St. Wyspiańskiego w Krakowie Filii we Wrocławiu oraz Uniwersytetu Wrocławskiego (na kierunku kulturoznawstwo). Debiutowała w roku 2016 na scenie Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu w spektaklu „Medea” (reż. S. Harbeke). Zagrała w spektaklach „Polska 120” (reż. M. Majewska, TLiA w Wałbrzychu 2016), „Przyjaciel Automateusza” (reż. M. Derlatka, Teatr Lalek Guliwer, Warszawa 2018), „Český Díplom” (reż. P. Ratajczak, Teatr im. J. Kochanowskiego, Opole 2018), „Kariera Nikodema Dyzmy” (reż. P. Ratajczak, Teatr im. Wilama Horzycy, Toruń 2020). Twórczyni adaptacji teatralnych do spektakli Piotra Ratajczaka: „Zły” (Teatr Polski, Bielsko-Biała 2020), „Lalka” (Teatr Współczesny w Szczecinie, 2021), „Ziemia obiecana” (Teatr im. J. Kochanowskiego, Opole 2022), „Granica” (Teatr Polski, Bielsko-Biała 2023). Tworzy również piosenki i scenariusze spektakli dla młodzieży: „Pasztety, do boju!” (reż. N. Sołtanowicz, Nowy Teatr im. Witkacego w Słupsku 2019), „Klub Niepokornych” (reż. P. Ratajczak, Teatr Garnizon Sztuki, Warszawa 2023), „W 80 dni dookoła świata” (reż. P. Ratajczak, Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie 2024), „PINOK.IO, czyli co czują maszyny” (reż. A. Błaszczak, Teatr Maska w Rzeszowie 2024). Współzałożycielka wrocławskiego Stowarzyszenia [in between], gdzie realizuje spektakle offowe („Sweet Home” [2021], „Tutaj” [2022], „Teraz” [2023]). W 2023 roku miała miejsce premiera jej tekstu „Anomalia” w Teatrul Național „Marin Sorescu” w Craiovej w Rumuni.
Katarzyna Niedurny – teatrolożka i dziennikarka. Współprowadzi Podcast o Teatrze.